Obok nasWyróżnione

Catch the Rainbow

Ten piękny utwór Ritchiego Blackmorea, który uwielbiałaś w latach młodości, chciałabym zadedykować Tobie, Magdziu – a może Alu, tak jak mówili do Ciebie niektórzy – oba imiona piękne. Pamiętam, jak jeszcze w liceum przesiadywaliśmy w auli, gdzie odbywały się próby naszych wystąpień na akademiach, na których recytowałyśmy okazjonalne wiersze. Z wielką pasją słuchałyśmy naszych starszych kolegów ze szkolnego zespołu jak próbowali grać frazy utworów naszych ulubionych grup rockowych, takich jak Deep Purple, Led Zeppelin, czy węgierska grupa Omega. W tamtym czasie takie utwory, jak „Schody do nieba”, „Dziecko w czasie” czy „Dziewczyna o perłowych włosach” mogłyśmy usłyszeć tylko z magnetofonu szpulowego, który mieliśmy na wyposażeniu w świetlicy. Nasi koledzy, opiekujący się świetlicą, nagrali owe niedostępne dla ogółu hity. Siedziałyśmy na schodkach przy scenie i wzruszałyśmy się przy tej muzyce do łez. Wtedy posiadanie na własność płyt tych popularnych na całym świecie zachodnich zespołów rockowych było poza naszym zasięgiem, a udział w ich koncertach pozostawał w sferze marzeń. Te same upodobania muzyczne, miłość do poezji, wrażliwość na niesprawiedliwości społeczne, na ludzką krzywdę, zbliżyły nas do siebie.

Jako zbuntowane nastolatki, z głowami pełnymi ideałów, podczas wagarów planowałyśmy zmianę szkoły, ale nic z tego nie wyszło. Magdziu, byłaś blisko mnie przez prawie całe moje dorosłe życie. Byłaś świadkiem na moim ślubie, potem jak urodził się Krzysiu, mój najstarszy syn, przyjechałaś do mnie zaraz, jak tylko wyszłam ze szpitala i pierwszą noc spędziłyśmy razem z trzydniowym maleństwem. Dał on nam wtedy popalić, całą noc płakał. Byłam też na Twoim ślubie i weselu. Kilka miesięcy później odwiedziliśmy Ciebie z Basią w Borowie, byłaś w ósmym miesiącu ciąży. Byłaś taka szczęśliwa, radosna, zaprowadziłaś nas do spiżarni aby pochwalić się pełnymi półkami owocowych i warzywnych przetworów. Później nasze drogi rozeszły się na kilkanaście lat.

Aż do pewnego dnia, kiedy przy naszej ulubionej muzyce wspominałam szkolne czasy i zatęskniłam za Tobą. Nie namyślając się długo, zaczęłam wertować książkę telefoniczną – wtedy już łatwiej było o telefon stacjonarny, każdy, kto chciał, mógł sobie takowy załatwić. Odnalazłam w książce Borów, ale nie pamiętałam, jakie miałaś nazwisko po mężu. „Litewka” wydało mi się jakieś znajome – zresztą, pomyślałam, to mała miejscowość i ludzie się znają, więc zapytam o panieńskie nazwisko. Trafiłam, odebrała Twoja córcia i w ten sposób znowu odświeżyłyśmy nasz kontakt. Jakie było nasze zaskoczenie i radość, kiedy podczas opowiadań o swoich dzieciach okazało się, że swoim synom dałyśmy takie same imiona: Paweł i Dawid. Od tamtej pory znowu byłyśmy blisko, a ja podziwiałam Ciebie za pracowitość i dbałość o dzieci, które stały się całym Twoim światem. A chociaż nie miałaś lekko, los Cię gorzko doświadczył, to potrafiłaś się cieszyć, śmiać, zachowałaś tę młodzieńczą spontaniczność, zarażałaś swoim śmiechem, czasami do łez.

Często spierałyśmy się, miałyśmy różne zdania w wielu kwestiach życiowych, ideologicznych i potrafiłyśmy pół nocy udowadniać sobie nawzajem własne racje: dwie uparte natury, jak lwice broniłyśmy każda swojego zdania. Później, nad ranem, śmiałyśmy się z tego – dla nas najbardziej liczyło się serce i dobro. A tego, kochana, nigdy Ci nie brakowało. Zawsze gościnna, empatyczna, o wielkim sercu, ufałaś ludziom, co nie zawsze wyszło Ci na dobre.

Po pandemii planowałyśmy się spotkać we Wrocławiu, na cały dzień i całą noc, tylko we dwie, w hotelu, żeby móc się nacieszyć sobą, w końcu nagadać do woli. Brakowało nam tego, ale jak widać los chciał inaczej. Wciąż nie mogę uwierzyć, że już Ciebie nie ma wśród żyjących. I – jak w piosence – to Ty pierwsza „gnana wiatrem ku słońcu, pożeglujesz statkami cudów…” aby schwytać tęczę.

Już nie cierpisz, nie zmagasz się z trudami życia. Cierpienie zostawiłaś nam i swoim bliskim. W mojej pamięci pozostaniesz zawsze tą piękną, roześmianą, delikatną dziewczyną, pełną ciepła i miłości. Spoczywaj w pokoju.

Gdy wieczór zapadnie
Ona przybiegnie do mnie
Jak marzenia wyszeptane
Których nie widzą Twe oczy
Delikatnie i ciepło
Dotknie mojej twarzy
Niczym koronka
łoże słomiane
Wierzyliśmy, że schwytamy tęczę
Gnani wiatrem ku słońcu
Pożeglujemy statkami cudów
Lecz życie to nie koło
Z łańcuchami ze stali
Więc pobłogosław mnie
nadchodzący świcie
Nadejdź świcie
Nadejdź świcie
Nadejdź świcie
Wierzyliśmy, że schwytamy tęczę
Gnani wiatrem ku słońcu
Pożeglujemy statkami cudów
Lecz życie to nie koło
Z łańcuchami ze stali
Więc pobłogosław mnie
O, pobłogosław mnie
Pobłogosław mnie
Nadejdź świcie
Nadejdź świcie
Nadejdź świcie
Nadejdź świcie

When evening falls
She’ll run to me
Like whispered dreams
Your eyes can’t see
Soft and warm
She’ll touch my face
A bed of straw
Against the lace
We believed we’d catch the rainbow
Ride the wind to the sun
Sail away on ships of wonder
But life’s not a wheel
With chains made of steel
So bless me
come the dawn
Come the dawn
Come the dawn
Come the dawn
We believed we’d catch the rainbow
Ride the wind to the sun
Sail away on ships of wonder
But life’s not a wheel
With chains made of steel
So bless me
O bless me
Bless me
Come the dawn
Come the dawn
Come the dawn
Come the dawn