Obok nas

Cieplutki chów

Nasz wnuczek ma już osiem miesięcy. Jego rodzice dwoją się i troją, a maluszek mimo to nie daje im ani chwili wytchnienia. Oczywiście bardziej mamie, która nie rozstaje się z nim ani na moment. I to jest właśnie powód, dla którego postanowiłem zebrać kilka myśli w tym artykule – z założenia polemicznym do wszystkiego, co dzisiejsza tzw. pedagogika wieku niemowlęcego głosi i gloryfikuje.

Na marginesie, żeby wyjść na przeciw głosom, które podważają wszelkie moje kompetencje w dziedzinie wychowania dzieci, a zwłaszcza niemowląt, chcę zaznaczyć, że wychowałem dwoje dzieci – i to nie tylko jako ojciec, ale w dużej części też przejmując obowiązki matki. Oczywiście, że nie rodziłem i nie karmiłem piersią, ale całą resztę – już tak. Wstawałem w nocy, przewijałem, karmiłem (butelką), jeździłem do lekarza, i tak dalej. A przy tym prałem pieluchy (wtedy jeszcze nie było pampersów), gotowałem kaszki i chodziłem na spacery z wózkiem. Ale dość chwalenia się…

Oczywiście podzieliłem się moimi myślami z młodą mamą, która skarżyła się na brak czasu, no bo przecież musi cały czas mieć maluszka przy sobie, jak nie przy piersi, to przynajmniej na rękach. W odpowiedzi dostałem linka do artykułu na stronie dziecisawazne.pl, w którym to zawarto coś w rodzaju kwintesencji współczesnych poglądów na wychowanie dzieci, czyli w skrócie:

  • Noś cały czas na rękach, bo człowiek należy do gatunku „noszeniaków”
  • Bujaj i kołysz dziecko, bo to rozwija połączenia neuronalne
  • Nie pozwól dziecku płakać, bo to uszkadza mózg
  • Trzymaj dziecko przy piersi, nawet jak nie jest głodne – zamiast smoczka
  • Śpij z dzieckiem, przynajmniej przez pierwsze trzy lata

Do treści tego artykułu mogę się odnieść ogólnie: jeśli to wszystko miałoby być prawdą, to do tej pory ludzkość by wymarła, a przynajmniej zamieniłaby się w hordy degeneratów i niedorozwiniętych umysłowo. Już sam fakt, jak bardzo człowiek rozwinął się – jako gatunek – świadczy o tym, że owe „nowoczesne” metody wychowania są wymysłem nieodpowiedzialnych autorów – pseudonaukowców, chcących za wszelką cenę zaistnieć medialnie i skasować przy tym tłuste honoraria.

Ale przypatrzmy się bliżej owym punktom.

Noś cały czas na rękach…?

W naturze, pośród małp, które przemieszczają się często z miejsca na miejsce, noworodki są cały czas noszone, trzymając się sierści matki. Ze zrozumiałych względów nie mogą samodzielnie się poruszać, a już na pewno nie mogłyby dotrzymać kroku grupie pośród koron drzew. Inaczej jest pośród małp człekokształtnych. Młode nie są noszone cały czas, a tylko w razie potrzeby zmiany miejsca. Podobnie w żyjących bliżej natury społeczeństwach ludzkich, dzieci są noszone tylko w razie potrzeby zmiany miejsca. Ktoś może w tym momencie powiedzieć, że przecież w Afryce kobiety noszą cały czas niemowlęta przy sobie w tobołku. To prawda, ale takie noszenie dziecka nie ma nic wspólnego z braniem dziecka na ręce i noszeniem go na rękach. Dziecko jest noszone z konieczności, bo matka musi pracować, a nie żeby dziecku było milej i żeby nawiązywało więź socjalną.

W dawnych czasach również w Europie kobiety, idąc do pracy w polu, zabierały niemowlę ze sobą, zawinięte w chustę, jak tobołek. Ale już w domu odkładały dziecko do kołyski, żeby mogło się ono swobodnie poruszać i w ten sposób rozwijać swoją motorykę.

W tym miejscu należy jedno podkreślić: rozwój istoty żywej jest stymulowany przez potrzeby i chęć ich zaspokajania. I to zarówno w skali rozwoju gatunku, jak i w skali pojedynczego indywiduum. Z drugiej strony najsilniejszym instynktem każdej istoty jest instynkt przetrwania. Przetrwanie oznacza, jak najmniej wydatkować (energii, sił), a jak najwięcej za to uzyskać. Tak jest zaprogramowana każda żywa istota.

Co z tego wynika dla dziecka? Niemowlę przeważnie kieruje się instynktem, czyli jest tak nastawione, żeby otrzymać jak najwięcej jak najmniejszym kosztem. Jeśli więc zaobserwuje, że krzykiem lub marudzeniem może zmusić opiekunów do podania mu zabawki, leżącej kilka centymetrów od niego, to nie będzie samo podejmowało żadnych prób sięgnięcia po tę zabawkę. O ile w przypadku noworodka to oczywiste, że wszystko mu się podaje do rączki, o tyle starsze niemowlęta powinny być zgoła stymulowane do podejmowania wysiłków w celu osiągnięcia pożądanej zabawki.

Czego uczy się dziecko, któremu na każde skrzywienie rodzice podtykają zabawki, biorą na ręce, kołyszą i huśtają? Że samo nic nie musi robić. Że płaczem i marudzeniem zapewni sobie wszystkie atrakcje.

Zaznaczam, że nie mówię o dziecku chorym – tutaj jest może ten faktor niepewności u młodych rodziców. Często niedoświadczeni rodzice obawiają się, że dziecko może być chore, że coś mu dolega, dlatego marudzi. Rzeczywiście, niemowlęta miewają kolkę, czasami stan zapalny ucha, potem bolesne ząbkowanie. I potrzeba odrobiny doświadczenia, żeby odróżnić płacz dziecka, które coś boli, od płaczu dziecka znudzonego. W tym momencie warto zdać się – w ograniczonym zakresie – na pomoc dziadków, czy też doświadczonych rodziców z kręgu rodziny, lub przyjaciół, o ile tacy są pod ręką.

Noszenie dziecka bez potrzeby hamuje rozwój jego motoryki, odbierając mu motywację do podejmowania samodzielnych wysiłków. Dzieci noszone bez przerwy na rękach są ociężałe, leniwe, w późniejszym wieku zaczynają siadać, czy też raczkować. Trzeba dać dziecku szansę samodzielnego „dotarcia” do pożądanej zabawki, a nie wyręczać je w tym przedsięwzięciu.

Bujaj i kołysz dziecko

Bujanie i kołysanie jest odczuwane jako przyjemne, nie tylko przez dzieci. Kiedyś były popularne fotele na biegunach, dzisiaj można nabyć „swingujące” fotele, czy krzesła. Kołysanie się oddziałuje poprzez narząd równowagi na mózg, dostarcza bodźców, które angażują różne ośrodki kory mózgowej i przez to działają uspokajająco i usypiająco. Niewątpliwie kołysanie jest potrzebne dziecku, jeśli właśnie jest pobudzone i rozdrażnione – wtedy pozwala mu na odprężenie i odwrócenie uwagi od innych, mniej ważnych potrzeb.

Nie zgadzam się z tym, że kołysanie pobudza jakikolwiek rozwój mózgu. Nie ma żadnego udowodnionego związku pomiędzy ruchem wahadłowym, a rozwojem połączeń neuronalnych. Nie zachodzi w związku z tym potrzeba ciągłego kołysania, a owo kołysanie nie daje żadnych korzyści, poza chwilowym uspokojeniem dziecka. Zdrowe i najedzone dziecko być może szybciej zaśnie kołysane, ale szybko też się nauczy wymuszać na rodzicach kołysanie w każdej chwili, kiedy mu się będzie nudziło.

Nie pozwól dziecku płakać, bo to uszkadza mózg

Niewątpliwie, wielogodzinny płacz jest dla dziecka szkodliwy – nie tylko dla jego psychiki, ale i dla fizjologii. Niewątpliwie nie wolno lekceważyć płaczu, bo jest to sygnał alarmowy, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego. I niewątpliwie bardzo trudno jest początkującym rodzicom odróżnić płacz dziecka, które coś boli, od płaczu dziecka, które po prostu chce być wzięte na ręce. A jeszcze trudniej jest rozsądnie na taki płacz zareagować. Nie będę tu dawał rad, po czym odróżnić płacz chorego dziecka od płaczu dziecka znudzonego, czy niezadowolonego z jakiegoś powodu. Każde dziecko jest inne i trzeba do niego podejść indywidualnie – na pewno z miłością, ale także i z rozsądkiem.

Jakże jednak trudno jest – zwłaszcza młodej matce – znieść płacz noworodka. Trzeba jednak sobie uświadomić, że nie każdy płacz noworodka jest sygnałem głodu, bólu, czy pełnej pieluszki (to ostatnie w dobie pampersów można prawie zawsze wykluczyć). Błędem jest przystawianie dziecka za każdym razem do piersi, czy też branie go na ręce i kołysanie, o ile nie zachodzi taka potrzeba.

W tym miejscu chcę zaznaczyć, że setki pokoleń wychowały się nie tylko na mleku matki, ale także na herbatkach i soczkach – a w późniejszych miesiącach życia na kaszkach i przetartych zupkach i owocach. Jeżeli ktoś twierdzi, że niemowlęciu w pierwszych miesiącach wystarczy tylko mleko matki, to jest to twierdzenie błędne i nieodpowiedzialne. Oczywiście nie chodzi tu o pierwszy, drugi miesiąc życia, ale nawet już w drugim miesiącu podawało się – w czasach, kiedy moje dzieci były małe – herbatki z kopru włoskiego i tym podobne. Miało to dwie zalety: zaspokajało potrzebę ssania i dostarczało noworodkowi substancji wspomagających ruchy jelit, a przez to zapobiegające kolce jelitowej. Przyjemnym efektem ubocznym było to, że mama nie musiała za każdym razem przystawiać dziecka do piersi – z butelką herbatki radził sobie także tatuś, czy też dziadkowie.

Warto podkreślić, że „samoofiarowanie” się rodziców, a zwłaszcza matki, nie prowadzi do niczego dobrego. Jeśli rodzice uważają, że czuwając bez przerwy przy dziecku, nosząc je na rękach i zrywając się na każde westchnienie spełniają swój rodzicielski obowiązek najlepiej, jak można, to są w błędzie. Rodzice zmęczeni po nieprzespanych nocach, rozdrażnieni, przeciążeni stresem, są bardziej podatni na popełnianie błędów wychowawczych, ba, nawet na rodzenie się podprogowej agresji, zwróconej przeciwko dziecku i sobie nawzajem. Warto więc sobie uświadomić, że chwila odpoczynku dla mamy może zaowocować lepszym nastrojem i regeneracją jej sił, i pozwolić na przykład ojcu zająć się dzieckiem przez godzinę – nawet, jeśli to oznacza, że karmienie piersią może przesunąć się o kilka minut. Ponadto dzieci, które od wieku niemowlęcego stykały się z wieloma ludźmi, mają większą łatwość odnalezienia się w społeczeństwie, podczas gdy dzieci chowane wyłącznie przez rodziców często wyrastają na niepewnych siebie i wstydliwych dorosłych.

Powtarzam: podstawą rozwoju jest dostarczanie bodźców i stwarzanie możliwości realizacji potrzeb. Z potrzeby wynika chęć działania – z chęci działania wynika rozwój fizyczny i intelektualny. Wyręczanie dziecka we wszystkim nie sprzyja jego rozwojowi, a wręcz go hamuje.

Trzymaj dziecko przy piersi – zamiast smoczka

Sorry, ale większego idiotyzmu jeszcze nie czytałem. Nigdzie w naturze nie występuje taki model karmienia. Pierś nie jest zabawką, tylko źródłem pokarmu! Ciekawe, że ci, głoszący podobne głupoty, w odniesieniu do starszych dzieci na pewno uważają, że podjadanie między posiłkami jest niezdrowe. Niewątpliwie trzymanie dziecka przy piersi zaspokaja emocjonalną potrzebę matki – niestety, ze szkodą dla dziecka.

Zacznijmy od tego, że każdy noworodek ma odruch ssania. Taka jest konieczność, bo noworodek nie jest w stanie rozróżnić, czego dotyka wargami. Dlatego ssie wszystko i jest to dla niego sprawa życiowa (pamiętamy: instynkt przetrwania). Jest rzeczą zrozumiałą, że odebranie noworodkowi możliwości ssania jest dla niego czymś nieprzyjemnym, wynikającym z odczucia zagrożenia. Dlatego już od stuleci wymyślono dla noworodków zastępcze obiekty do ssania, aby usunąć ten faktor zagrożenia – nie jest przy tym istotne, czy w wyniku ssania noworodek otrzymuje pokarm – o ile oczywiście nie jest głodny.

Trzymanie dziecka przy piersi powoduje, że dziecko cały czas niemalże przyjmuje pokarm – przyjmuje go więcej, niż potrzeba, a więc przybiera na wadze, głównie jeśli chodzi o tkankę tłuszczową. To może jest dobre dla foki, ale nie dla noworodka. Dalej, będąc cały czas wtulonym w matczyną pierś, odcięte jest takie niemowlę od wielu bodźców otoczenia, co hamuje jego rozwój. Po trzecie, z konieczności ograniczona swoboda ruchów negatywnie wpływa na rozwój motoryki.

Śpij z dzieckiem przynajmniej do trzeciego roku życia

W tym punkcie akurat można się częściowo zgodzić z nowoczesną pedagogiką wieku wczesnego – w końcu w naturze taki model występuje bardzo często u różnych gatunków. Jedynym przeciwwskazaniem jest ewentualne niebezpieczeństwo przygniecenia dziecka we śnie przez rodzica – no i zainteresowanie rodziców sobą nawzajem. Moje zdanie w tym punkcie jest takie, że rodzice powinni znaleźć tu złoty środek: nie przesadzać w żadną stronę. To znaczy, pozwalać dziecku spać z rodzicami, kiedy jest chore, czy niespokojne, ale starać się też dać dziecku szansę na sen we własnym łóżeczku, a w tym czasie próbować wypocząć, czy też poświęcić swoją uwagą sobie nawzajem – jakże często dziecko staje się czynnikiem oddalającym rodziców od siebie.

Na marginesie dodajmy, że spanie w grupie, kiedy potomstwo jest chronione niejako ciałami dorosłych przed zimnem i niebezpieczeństwem, we współczesnych warunkach większości rodzin jest pozbawione tej właśnie podstawy – dziecku w jego własnym łóżeczku nie grozi ani zmarznięcie, ani żadne niebezpieczeństwo.

Niejako zamykając ten polemiczny artykuł chciałbym zaapelować do młodych rodziców – także do rodziców naszego wnusia: nie róbcie z siebie męczenników, dajcie sobie szansę na chwilę oddechu. Nic tak negatywnie nie wpływa na rozwój dziecka, jak dorastanie w atmosferze nerwowości, złości, niecierpliwości. Bycie rodzicami to trochę tak jak zakochanie. Na początku jest adrenalina, zauroczenie nowością, potem to przechodzi i albo zmienia się w miłość, albo nie – najczęściej zależy to od samych zakochanych. Bądźcie rodzicami rozsądnymi i pamiętajcie, nie wy pierwsi macie to szczęście i ten przywilej. Słuchajcie raczej innych doświadczonych rodziców, niż autorów książek, bo ci ostatni mają tylko jeden cel: zarobić dużo pieniędzy i zdobyć popularność, co sprowadza się znowu do pieniędzy. Dobro waszego dziecka jest im przy tym obojętne – waszym bliskim, dziadkom, rodzeństwu, nie jest.

Jeden komentarz do “Cieplutki chów

  • Moje zdanie jest podobne. Urodziłam i wychowałam trójkę dzieci. Doskonale wiem jaki to trud, obowiązek, odpowiedzialność, a w szczególności jak ważne są pierwsze lata dziecka i jaki mają wpływ na późniejszy jego rozwój.
    W niczym nie można przesadzać. Po to są książki psychologiczne i inne poradniki aby je czytać, ale brać z nich trzeba jedynie to, co uznajemy za dobre i rozsądne dla naszego maleństwa oraz naszej sytuacji życiowej. Nie należy bezkrytycznie wzorować się na modnych publikacjach. Nie traktujmy tych porad jak instrukcji obsługi urządzenia, kierujmy się sercem ale nie zaszkodzi trochę zdrowego rozsądku. Każde maleństwo, to inny człowiek, to indywidualna jednostka. Nie dajmy się zwariować, posłuchajmy też naszych mam i babć. One są najlepszym poradnikiem w tej kwestii.
    Moja koleżanka mawiała, że nadopiekuńczość jest gorsza od faszyzmu. Coś w tym jest.

Możliwość komentowania została wyłączona.