W zdrowym ciele

Fitness na miarę

Wiadomo, że najważniejszy jest bilans – i optymalnie musi on wyjść na zero, albo na minus (jeżeli chodzi o kalorie, nie o portmonetkę). Dlatego to wszystko, co zjemy – choćby nawet i najzdrowsze – musimy zużyć, energetycznie rzecz rozpatrując.

To prawda, nawet siedząc w fotelu zużywamy kalorie. Podczas jednego z turniejów szachowych arcymistrzowie stracili podobno po kilka kilogramów (nad)wagi. Kalorie zużywamy na oddychanie, pracę serca, przemianę materii – i oczywiście na utrzymanie stałej temperatury ciała. Ale te potrzeby – nazwijmy je: statyczne – są na ogół pokrywane częścią tego, co przyjmujemy na codzień w postaci pożywienia. Reszta odkłada się. Jako tłuszcz.

Ktoś mógłby w tym momencie postawić (uzasadnione) pytanie, dlaczego tłuszcz? Czy taka cudowna „maszyneria”, jaką jest niewątpliwie nasze ciało (mówiąc „cudowna” mam na myśli raczej jego biologiczne własności, niż optykę) nie mogłoby robić zapasów w postaci np. masy mięśniowej? Mogłoby. Tyle, że tłuszcz zawiera przy tej samej masie kilkakrotnie więcej energii. A więc proszę sobie wyobrazić kogoś z 5cio-kilogramową nadwagą, gdyby ta jego „zapasowa” energia była zmagazynowana w masie mięśniowej! Marzenie każdego kulturysty!

Wracając do bilansu. Skoro niechętnie ograniczamy dostawy energii, to powinniśmy przynajmniej zatroszczyć się o jej dodatkowe zużycie. W postaci ruchu. Taka forma poprawy bilansu energetycznego ma dodatkowe zalety: ruch – zwłaszcza na świeżym powietrzu – jest zbawienny dla naszego krążenia, dla stawów i kości, dla cery i, oczywiście, dla sylwetki.

Ale ruch ruchowi nierówny. Nie ze względu na fizjologię, ale na otoczkę. Z jednej strony spacery i bieganie (jazda rowerem) na świeżym powietrzu, o ile biegamy po parku, a nie wzdłuż ruchliwej ulicy. Z drugiej bogata oferta wszelkiego rodziaju klubów fitness. Z trzeciej – niemniej bogata oferta mediów, obiecujących profesjonalne wyniki w domowym zaciszu. Co wybrać?

Pomińmy – jako z natury rzeczy bezkonkurencyjne – wszelkie formy ruchu na świeżym powietrzu. Zajmijmy się „cudownymi” receptami na wygląd, zdrowie i kondycję z Hollywoodu i okolic. Aerobic, Callanetics, Pilates, Zumba, Taebo i setki innych. W klubach, za niemałe pieniądze i w domu, za jednorazowym wydatkiem na zakup dvd, czy – nowocześnie – dysku blue-ray. Albo całkiem za darmo na YouTube. Do tego, przynajmniej na seansy fitness w klubie, odpowiedni strój, czyli outfit – również za duże pieniądze. Co wybrać?

Spróbujemy w cyklu artykułów przedstawić nasze doświadczenia z niektórymi ofertami fitness – a także sportu (o ile nam nie przeszkodzi zupełny brak doświadczenia). Zainteresowanych dokładnym opisem poszczególnych systemów ćwiczeń oraz konkretnymi ofertami odsyłamy do odpowiednich stron internetowych.