Irlandio, moja Irlandio…
Podróże kształcą – wszyscy znamy to powiedzenie. Ja zawsze uwielbiałam podróżować, zwiedzać, poznawać. W moim poprzednim związku nie miałam zbyt wielu okazji i możliwości ku temu, priorytety były inne, mimo to starałam się wykorzystać każdą okazję do wyjazdu. Irlandia nie była wtedy szczytem moich podróżniczych marzeń, aczkolwiek ciekawiła mnie jej przeszłość, bogta tradycja i kultura, sięgające czasów celtyckich. Fascynowała mnie mroczność, inność, bogata w tajemnice historia wyspy. A dlaczego „moja” Irlandia? Otóż tam żyją od kilku lat moje dzieci, tam pracują, mieszkają, tam urodziła się moja wnuczka. Ta odległa wyspa dała im więcej możliwości, niż własny kraj. Nawiasem mówiąc, sam Dublin to chyba relatywnie największe skupisko Polaków poza granicami.
Mój wyjazd był tym razem bardziej zorientowany na „rozrywkowe” aspekty: na poznanie Dublina od jego strony kulturalnej i konsumpcyjnej (w odróżnieniu od poprzednich, kiedy bardziej koncentrowałam się na pomocy dzieciom i opiece nad wnuczką). Rozpiętość tematyki sięgała od tradycyjnego, irlandzkiego pubu z muzyką na żywo i tańcami nie tylko irlandzkimi, do efektownego wystroju współczesnego lokalu z dobrą muzyką taneczną.
Miałam też okazję być na koncercie lokalnego zespołu rockowego w Maynooth. Trafiłyśmy tam zupełnie przypadkowo; siedząc z Justyną na tarasie jednego z lokali przy drinku, usłyszałyśmy dźwieki muzyki na żywo i ciekawość poprowadziła nas do sąsiedniego lokalu, miejsca występu młodych talentów muzycznych. Właśnie młodzi wykonawcy śpiewali własne kompozycje przy akompaniamencie gitary akustycznej; podziwiałam głosy i temperament młodych muzyków. Kulminacyjnym wystąpieniem był popis zespołu w stylu hard-rockowym, prawdziwego wulkanu energii. Każdy z czterech muzyków dał popis solowy na własnym instrumencie, wokalista miał niesamowity głos. Dodatkowym akcentem, niejako ukłonem w stronę bluesa było włączenie do instrumentacji harmonijki ustnej. Klimaty tego występu oscylowały wokół Deep Purple i Pink Floyd, wywołując przyjemny dreszczyk emocji. Nie można było się oderwać.
Choć Maynooth to raczej małe miasteczko, to jednak posiada kilkanaście restauracji, klubów i barów, wieczorami odwiedzanych zarówno przez miejscowych, jak i turystów. W Irlandii, jak zresztą w wielu krajach na Zachodzie, nie zaprasza się na ogół znajomych, czy koleżanek do domu. Na spotkania – zarówno towarzyskie, jak i w interesach – umawia się w pubie, klubie albo restauracji. „My home is my castle” – brzmi znana anglosaska maksyma.
You must be logged in to post a comment.