Jesienna melancholia
Na długie i chłodne jesienne dni i wieczory trzeba mieć coś, co da trochę ciepła i pozwoli przetrwać jesienną pluchę i ja coś takiego mam: mam mój magiczny, mały świat. W tym świecie kolekcjonuję wspomnienia pięknych, niepowtarzalnych chwil, obrazów, namalowanych przez samą naturę i cudów wyczarowanych rękami artystów. Dźwięków, zapachów, które drzemią w mojej pamięci i duszy. Ożywiają one wspomnienia pięknych przeżyć, chwil radości i szczęścia, do tej pory zamkniętych w ramkach mojej pamięci. Przechowuję też dowody – pamiątki ulotnych myśli w postaci fotografii, wycinków z czasopism, programów sztuk teatralnych i operowych, kart koncertowych oraz różnego rodzaju zapisków, listów i kartek. To wszystko składa się na bogactwo mojej duszy i ma dla mnie ogromne znaczenie. To są moje skarby.

Myślę, że ta skłonność do kolekcjonowania to przypadłość mojej natury. Poza duchowymi pamiątkami, wspomnieniami pięknych chwil, zbieram przeróżne rzeczy. Zapewne mam to po babci, która też wszystko chomikowała. Była krawcową, podczas szycia zawsze było dużo ścinków materiału, nigdy ich nie wyrzucała, nawet małych, przechowywała je w przeźroczystych, foliowych workach i w wolnych chwilach szyła z nich chodniki. U babci nic się nie zmarnowało, miała wielki szacunek dla ludzi, dla rzeczy, dla chleba.
Mimo, że ja sama nie przeżyłam takiej biedy, to też nie umiem nic wyrzucić. Wszystkiego mi szkoda i mam tyle planów oraz pomysłów na wykorzystanie tych rzeczy, więc wszystko się może przydać. Toteż gromadzę wszelką garderobę, kobiece fatałaszki, kapelusze, dodatki, bibeloty, muszle morskie, kolorowe paciorki, ozdóbki z różnego materiału, wełnę, wstążki, guziki, akcesoria do rysowania malowania, szycia i wszelkiego rodzaju robótek ręcznych. Wszystko to przechowuję w szafach albo ozdobnych, kolorowych pudełkach, o różnych kształtach, wielkościach. Uwielbiam wszelkiego rodzaju szkatułki, kuferki, a najbardziej z pozytywkami i tajemnymi schowkami. Kocham stare przedmioty z „duszą”.
Nie mam ulubionego stylu. Z każdego coś mi się podoba, lubię po prostu piękne przedmioty. Mieszkanie i meble mam wypełnione porcelaną różnego pochodzenia, suwenirami z podróży, ozdobami, obrazami, fotografiami. Ważne miejsce w moim życiu zajmuje słowo pisane, głównie w postaci książek. Od czasu do czasu trzeba zrobić wśród tych rzeczy porządek, poukładać je, czasami zmienić miejsce (co nie jest łatwe ze względu na ograniczoną powierzchnię), gruntownie odkurzyć, odświeżyć, czasami wymienić na nowe. Im więcej rzeczy, tym więcej czasu potrzeba na ich ogarnięcie.
Podobnie jest z moją głową. Jaki pan, taki kram – powiada przysłowie. Ponoć najbliższe otoczenie, porządek na biurku, czy miejscu pracy, są odzwierciedleniem naszego wnętrza. Z tym się zgodzę, toteż wolę zagracone biurko, niż wysprzątane i puste. Wybieram to, co mam. Bez sensu jest prowadzić wojnę ze sobą, akceptacja siebie jest bardzo ważna. Kiedyś zazdrościłam innym wytrwałości, cierpliwości, konsekwencji w dążeniu do celu, ładu i składu w ich życiu. Z moimi rozległymi i bardzo różnorodnymi zainteresowaniami, z moją pełną sprzeczności naturą, żywą i chwiejną uczuciowością, ciekawością i fascynacją życia, oraz wszystkiego co mnie otacza, nieokiełznanymi emocjami, które najczęściej górują nad rozumem i z wewnętrznym niepokojem jest większe prawdopodobieństwo chaosu, niż porządku. O wiele trudniej jest ogarnąć tę wielorakość, a co dopiero nad nią zapanować. Tylko że w chaosie bardzo łatwo się pogubić.

W porządkowaniu moich myśli pomagają mi wytyczone cele, od lat budowana hierarchia wartości, której staram się trzymać i być jej wierna. Moim priorytetem jest miłość, miłość do siebie i moich najbliższych oraz dążenie do wewnętrznej harmonii. Całe życie uczę się kochać siebie. Brak wiary w siebie, nie akceptowanie swojego ciała, sposobu życia, hamował mój rozwój i poznawanie samej siebie oraz otaczającego mnie świata. Miłość do siebie nie jest równoznaczna z uwielbieniem dla siebie i wyłącznym przyznawaniu sobie racji, wręcz przeciwnie, to dawanie sobie prawa do pomyłek, błędów, potknięć. Jeżeli potrafimy kochać siebie, sobie wybaczać, tłumaczyć, to potrafimy być też tacy dla najbliższych i nie tylko, dla wszystkich ludzi. „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, mówi najważniejsze przykazanie boskie, przykazanie miłości.
Mój podziw dla przyrody, jej tajemnic, piękna, dla cudów natury, przekłada się na radość i pozwala mi spojrzeć na wszystko z innego punktu widzenia. Spacery, wychodzenie z domu do parku, lasu, czy na łąkę, to moje najlepsze sposoby na odreagowanie stresu, pozbycie się chandry i poukładanie myśli.

W dzisiejszym świecie, w pogoni za coraz bardziej wymyślnymi dobrami materialnymi brakuje nam czasu i miejsca na miłość. To uczucie jest niedoceniane. A przecież każdy z nas ma potrzebę kochania, choć nie zawsze jest tego świadomy. Miłość to nie rzecz, która jest nam dana. Miłość jest w nas, trzeba ją odkryć w sobie, uczyć się jej, rozwijać, pielęgnować. Okazywanie miłości, to nie tylko spełnianie oczekiwań kochanej osoby, czy obdarowywanie prezentami. Owszem, to jest sprawianie przyjemności ale tylko chwilowe. Podarowane rzeczy nie zastąpią nam czasu spędzonego z dzieckiem, mężem, bliskimi, nie zastąpią rozmowy, zainteresowania się ich problemami. Bardzo łatwo przegapić ten czas, te okazje, te chwile się już nie powtórzą. Miłość, to zrozumienie drugiego człowieka, przede wszystkim szacunek dla jego inności, gotowość pomocy w każdej chwili naszego życia bez oczekiwania na rewanż i zapłatę. Dużo mądrości w tym względzie dostałam od mojego obecnego męża.
Kiedy zamieszkaliśmy razem, zdarzały nam się często kłótnie polegające na różnicy zdań, innym odbieraniu rzeczywistości. Nie mogłam pojąć jego – w moim ówczesnym mniemaniu – dziwactwa. Nie mogłam zrozumieć jego odbioru, tak bardzo innego od moich doświadczeń i pogodzić się, że mój mąż inaczej myśli, niż ja. To eskalowało i doprowadzało mnie do szału, do uczucia beznadziejności. Po wybuchu takich moich emocji, zrezygnowana i załamana zamykałam się w sobie.
Wówczas mąż, cierpliwie i z czułością przepraszał mnie za wszystko, co zrobił i czego nie zrobił po mojej myśli, przytakując mi i przyznając mi rację. Robił to tak długo, aż zmiękczył moje serducho, a histeria ustąpiła. Jednak nie dawało mi to żadnej satysfakcji. Z płaczem sama mu tłumaczyłam, że chciałabym, aby zachował swoje zdanie, nie rozumiałam, dlaczego teraz pod wpływem chwili je zmienia.
– To proste, Kochanie, moim priorytetem jesteś Ty. Wszystko inne w obliczu naszej miłości jest bez większego znaczenia – tłumaczył.

Teraz, z perspektywy czasu moje histeryczne zachowanie mnie śmieszy. Wściekałam się, jak miał inne zdanie niż ja i równocześnie chciałam, aby był sobą. Dziękuję mu za to, że nie szliśmy spać w gniewie, że zawsze z rana, przed wyjściem do pracy, całuje mnie i mówimy sobie nasze magiczne słowa „Kocham Cię”. Kiedyś, wypowiedzenie tych słów sprawiało mi trudność, wydawało mi się takie infantylne – nie potrafiłam okazywać swoich emocji. To on mnie nauczył kochać, nie złością, nie krzykiem, nie karą, ale olbrzymim pokładem czułości i cierpliwości. Dopiero on mi pokazał drogę do miłości, sprawił, że uwierzyłam w miłość między dwojgiem bliskich sobie ludzi. Teraz rozumiem, jak ważne jest to uczucie.
Nauczył mnie również, że radość podzielona na dwoje, to podwójna radość, a smutek podzielony na dwoje, to pół smutku. Zarówno branie jak i dawanie jest wielką radością. Rzeczy i przeżycia też bardziej cieszą, jak jest je z kim dzielić. Moi rodzice nie mówili nam, że nas kochają, to się rozumiało samo przez się. Swoim życiem dawali nam poczucie tej miłości, że jesteśmy dla nich najważniejsi, jednak sama wiem po sobie, jak to potwierdzenie jest ważne. Wiem jakie to piękne uczucie, kiedy dzieci zapewniają o swojej miłości do matki, kiedy słyszę, czy widzę słowa „kocham cię mamo”. Dla dzieci też jest bardzo ważne nasze szczęście, zadowolenie z naszego własnego życia. Kiedy samemu jest się radosnym i szczęśliwym, to rozsiewa się ten nastrój na wszystkie bliskie nam osoby. Kiedy jest się załamanym i nieszczęśliwym, to też udziela się to bliskim, nie pomaga im w życiu. Ba, nawet dokłada im zmartwień.

Ja jestem szczęśliwa, że zdążyłam mojemu tacie powiedzieć, że go kocham i jakim był dobrym i wspaniałym ojcem. Te słowa tak go wzruszyły, że rozpłakał się. Czułam, że te słowa go uszczęśliwiły, że poczuł się spełniony. A ja zachowam w sercu ten wzruszający moment na całe życie. Jestem z siebie dumna, że w ten sposób podziękowałam ma za wszystko, co dla mnie zrobił – dwa tygodnie później już by tego nie usłyszał.
Bolesna świadomość uciekającego czasu napawa mnie niepokojem i coraz częściej zaczynam doceniać każdy rok, każdy dzień, każdą godzinę i minutę, które są mi dane. Zdaję sobie sprawę, co jest dla mnie najważniejsze. Teraz wiem, że chciałabym dobrze wykorzystać swój czas, więc nie marnotrawię go na przeżywanie życia bohaterów oper mydlanych. To moje życie i ode mnie zależy, jak wykorzystam moje szanse.
Świata nie zmienię, ale mogę coś zrobić dla siebie, dla ludzi, których kocham i szanuję. Niewiele wysiłku kosztuje telefon do bliskiej sercu osoby i niewiele kosztuje dobre słowo. Uczę się coraz więcej korzystać z tych pięknych słów. Staram się znaleźć czas dla wnuczki; czas z nią spędzony jest dla mnie bardzo cenny, od niej też się dużo uczę i dostaję. Nie odkładam niczego na później, mówię, co chciałabym jej powiedzieć. Czasami tak niewiele trzeba do szczęścia.
Największym skarbem człowieka jest życie i zdrowie. Ode mnie samej zależy, czy potrafię docenić i umiejętnie skorzystać z tego cudu. Ktoś kiedyś napisał, że „to jest największe nieszczęście – nie wyżyć życia”
W mgliste, jesienne i deszczowe poranki ciężko mi się wstaje, najlepszy sen przychodzi, wiadomo, nad ranem. I choć nie muszę się zrywać do pracy, czy po to, aby zrobić dzieciom śniadanie i wyprawić je do szkoły – ten etap mam dawno za sobą – w takie ciężkie od chmur ranki, przywołuję sobie słowa piosenki: „wstawaj, szkoda dnia…”. Tak, szkoda czasu na spanie, na marudzenie, narzekanie i rozczulanie się nad sobą. Jak jesteś po czterdziestce i nic cię nie boli, to znaczy, że nie żyjesz. A nasz pobyt tutaj jest ograniczony, bilet na życie ma swoją ważność, dlatego tak cenny jest każdy dzień, bo to życie „to bal jest nad bale i drugi raz nie zaproszą nas wcale”. I w takie jesienne, nostalgiczne dni warto wrócić pamięcią do słonecznych chwil spędzonych z kochanymi osobami. Piękne wspomnienia są zawsze bez wad i grzeją w długie zimowe wieczory, nadając naszemu życiu cel i sens. A nagrodą jest radość i uśmiech kochanej osoby.
You must be logged in to post a comment.