Dzień za dniem

Pod dębem

Piękne wrześniowe popołudnie, aż grzech siedzieć w domu. Usadowiłam się na balkonie, przeglądam polskie czasopisma, zakupione podczas ostatniego pobytu we Wroclawiu i podziwiam nasze pelargonie, tak się rozbujały, rozrosły, obsypały kwieciem. Otworzyłam parasol od słońca, teraz najbardziej grzeje. Za parę godzin schowa się za potężny, stary dąb, sąsiadujący z budynkiem, w którym znajduje się nasze mieszkanko, rozpościerający swoje konary kilka metrów nad naszym dachem.

Przez okrągły rok mamy z nim do czynienia. Wiosną sypie kwiatami, pyłkami, latem listkami, a jesienią żołędzie spadają z niego stukając o balkon i szyby. Pięknie, choć czasami jest to uciążliwe – ale tak już jest, coś za coś. Poza tym mamy zaprzyjaźnionego dzięcioła, który wystukuje swoje rytmy już od rana, oraz dwie wiewiórki, czarną i rudą.

I to nic, że inny kraj – nic, że inna mowa… To nic, że daleko do bliskich. Wszystko to wydaje się nieważne, nieistotne i bez znaczenia! Tu jest to miejsce, tutaj, gdzie czuję się bezpieczna, gdzie nie czuję już lęku, czuję sie kochana. Tu jest mój dom, przy moim Mężczyźnie. Tu, pod wiekowym dębem, gdzie nic nie muszę, tylko mogę i chcę.