Pierwsza Komunia po irlandzku
(więcej zdjęć na końcu artykułu)
Dopiero co wróciliśmy z Irlandii. I choć tym razem wizyta na Szmaragdowej Wyspie obfitowała w wiele atrakcji, to głównym celem naszych odwiedzin było uczestnictwo w Pierwszej Komunii Świętej naszej wnuczki. Kolejne dni pobytu postanowiliśmy za to wykorzystać na wycieczki krajoznawcze, ale o tym jeszcze napiszę osobno.
Uroczystość komunijna była wielkim wydarzeniem dla całej rodziny, chociaż w porównaniu do polskiego zwyczaju celebrowania tego wydarzenia, w szczególności ze strony kościoła, była zdecydowanie mniej stresująca, mniej sztywna. Ksiądz wprowadził wszystkich w miłą atmosferę niekonwencjonalnie prowadzonej ceremonii. Oczywiście to dzieci były głównymi bohaterami tej pięknej mszy świętej. Czytały Pismo Święte, prowadzący w ciekawy sposób, przy współudziale dzieci, przybliżył historię biblijną, znaczenie ważnych symboli religijnych. Piękne pieśni śpiewał chór gospel, oraz dzieci komunijne wspólnie z księdzem. Dzieci nie miały swoich świec, jak to jest w polskiej tradycji, ale niosły przez cały kościół małe świeczki, wino i opłatki, idąc parami i trzymajac je przed sobą w obu rączkach. Pięknie to wyglądało, tym bardziej, że było bardzo kolorowo.
Dużo polskich dzieci, irlandzkich, dużo afrykańskich, ale też cygańskich i hinduskich. Przy czym mówiąc o cyganach irlandzkich trzeba wiedzieć, że nie są oni wcale spokrewnieni z Romami, ale stanowią specyficzną, odrębną grupę społeczną ludności irlandzkiej, znaną pod nazwami Pavee, Tinker, Gypsies albo Irish Travellers, wyrożniającą się przesadnym ubiorem i własnymi, odrębnymi tradycjami. Zarówno dzieci komunijne, jak i ich mamy czy siostry, ubrane i wymalowane były jak na wybory miss Ameryki, albo co najmniej do ślubu. Rożnego rodzaju fryzury z upiętymi koronami, welonami, kwiatami – Nasz Kwiatuszek byl za to bardzo naturalny, w białej sukience i w wianuszku z prawdziwych kwiatków – i był najpiękniejszy.
Przed ceremonią komunijną i w jej trakcie była piękna pogoda, toteż planowaliśmy porobić zdjęcia przed kościołem. Niestety, jak wyszliśmy z kościoła, lunęło właśnie jak z cebra i musieliśmy uciekać pod parasolami do samochodów. Irlandzka pogoda! Za to kiedy dojechaliśmy na miejsce, w którym miało odbyć się przyjęcie, świeciło już znowu słoneczko. Miejsce to okazało się pięknym zakątkiem w pobliżu Dublina: iście irlandzka przedwiekowa sceneria z nutką tajemniczosci i pomieszczenia stylizowane na antyczne apartamenty.
Świętowaliśmy w gronie rodziny i przyjaciół z Polski – były też dwie zaprzyjaźnione rodziny irlandzkie. Menu bylo w zasadzie dopasowane do naszych upodobań, choć z lekko orientalnymi akcentami. Tort był na specjalene zamówienie: według Irlandczyków był wyśmienity, ale dla nas…hmmm… Cóż, irlandzka kuchnia, podobnie jak angielska, nie jest dla nas smakowita, delikatnie mówiąc. Gdyby nie wszechobecne wpływy kuchni orientalnych, na każdym kroku spotykane lokale hinduskie, chińskie, tajskie, włoskie, greckie itp. trudno byłoby znaleźć w Irlandii coś smacznego do zjedzenia. Oczywiście, zdarzają się wyjątki: na przykład sąsiedzi przynieśli pieczonego indyka z czymś w rodzaju farszu z pokruszonego chleba, nasączonego gęsim tłuszczem, przyprawionego ziołami, głównie tymiankiem, z kawałkami suszonych moreli. To było naprawdę pyszne! Podobnie jak ryby w portowej tawernie – ale o tym napiszę jeszcze. Irlandczycy – pomimo kuchennych „słabości” – są bardzo gościnni i przyjaźni.
Impreza była zakrapiana winem, piwem i irlandzką whisky – co kto chciał. Świetnie się bawiliśmy, nawet tańce były, w naszym wykonaniu, oczywiście.
[WRGF id=1292]
You must be logged in to post a comment.