Post dla zdrowia
Po świątecznych i noworocznych szaleństwach nadszedł – najwyższy – czas na powrót do codzienności i na poświąteczne uzdrowienie organizmu. Tak, właśnie: uzdrowienie. Bo czymże jest nadmiar tłustych, ciężkostrawnych dań, w dodatku zakrapianych obficie alkoholem, jak nie obciążeniem dla naszego organizmu i zatruwaniem go?
Mimo, że w każde kolejne święta staramy się ograniczyć ilościowo nasze kulinarne ekscesy, obiecujemy sobie unikać objadania się i częściej chodzimy na spacery, to i tak nieuchronnie przybywa nam kilogramów – najczęściej w miejscach, z których najtrudniej pozbyć się oponek i wałeczków. Ale coś za coś, no bo jak tu sobie odmówić tych wszystkich pysznych, własnoręcznie przygotowanych potraw wigilijnych, dużo wcześniej z oddaniem szykowanych i macerowanych pieczystych z gęsi, kaczki i szynki, oraz innych smakowitości. A na deser koniecznie serniczek na zimno z galaretką, który rozpływa się w ustach i daje rozkosz podniebieniu, albo też makowiec, który się piecze zwykle tylko w świątecznym czasie. Jak tu się nie skusić?

A przecież w naszym wieku nie trzeba dużo, aby kilogramy usadowiły się wygodnie wokół bioder. Do tego jeszcze dochodzi alkohol – zgubne kalorie i rozstrój systemu trawiennego. Do obiadu winko, potem tradycyjnie coś mocniejszego i jeszcze w przerwach zmrożony Jägermeister „na trawienie” – tak usprawiedliwiamy sami przed sobą namiętne popijanie tego słodkiego, ziołowego trunku. A to wszystko z radosnym toastem: „Na zdrowie!”

Nowy Rok też przecież należy przywitać w szampańskim nastroju. To nic, że nazajutrz będzie kac, ale taki dzień jest przecież – wiadomo – tylko raz w roku! No i jak tu wznieść toast lemoniadą lub kompotem? A więc do dna i na zdrowie! Do dna, niech się spełni! No i kilogramów przybywa. Kilogramów, których pozbyć się jest niezmiernie ciężko – to każdy wie.

Od kilku dni pracujemy nad zmianą owych zgubnych, poświątecznych przyzwyczajeń, a zwłaszcza wieczornego podjadania. Żadnych serków, kabanosików, orzeszków i innych przekąsek po osiemnastej. A wczorajszy poniedziałek przeznaczyliśmy na post, czyli coś w rodzaju głodówki. Właściwie nie była to głodówka, ale dzień bez jedzenia: dozwolone było tylko picie soków, kawy (bez mleka) i różnorodnych herbat.
Kilka dni wcześniej mąż zakupił zapasik dobrych (bio) soków pomidorowych i pomidorowo-warzywnych, soku z buraczków i kiszonej kapusty. Na ten dzień zaplanowaliśmy tylko przyjemne zajęcia i wieczór filmowy (choć przedpołudnie spędziliśmy raczej pracowicie). Pomimo trudnych momentów, było warto wytrwać do końca.
Było to również samo w sobie przyjemnym doświadczeniem. Inaczej smakuje kawa , kiedy nie jest dodatkiem do posiłku, a posiłkiem samym w sobie, intensywniej czujemy wtedy jej aromat i słodycz odrobiny dodanego mleka. Podobnie, delektując się sokiem pomidorowym czy buraczanym, czujemy całe bogactwo ich smaku.
Kiedyś częściej robiłam głodówki, podczas których dozwolone były tylko herbatki owocowe i ziołowe. Teraz jestem dla siebie bardziej tolerancyjna, co nie zawsze jest dobre dla mojego organizmu. Mąż mnie ciągle bałamuci i próbuje odwieźć od takiego „ostrego” postu. A ja daję się zwodzić jego argumentom typu, że odmawianie sobie jedzenia jest stresujące, a stres to najgorszy wróg zdrowia…
Jednak prawdą jest, że jednodniowy post od czasu do czasu to bardzo dobry sposób na poprawienie naszego metabolizmu. Głodówka pozwala odpocząć układowi pokarmowemu od ciągłej pracy, powoduje regulację wydzielania hormonów odpowiedzialnych za uczucie głodu, stymuluje pracę mózgu, pomaga w pozbyciu się wolnych rodników i toksyn. Daje też czas na odpoczynek i regenerację wątroby, nerek oraz innych narządów wewnętrznych. Przez to poprawia cerę i ogólnie nasze zdrowie.
Postanowiłam sobie, że następna głodówka będzie pełna, czyli bez kawy i soków, tylko woda i herbata. Świadomość dobroczynności takiego postu nastawia pozytywnie i pomaga w wytrwaniu. To przecież tylko jedna doba, a tyle dobrego niesie naszemu organizmowi!
Moja ciocia, wspólnie z wujkiem, robią sobie taki post przynajmniej raz w miesiącu i choć mają już oboje ponad siedemdziesiąt lat, to wyglądają na dużo młodszych, są pełni wigoru, radośni i uśmiechnięci.
Ja też bym tak chciała… A więc post? Post!
You must be logged in to post a comment.