Ach, jak cudowna może być niedziela
Kiedy pogoda nie stwarza nam okazji do spaceru, bo wietrznie, bo pada, bo pochmurnie, nie narzekamy i próbujemy zorganizować sobie ten świąteczny czas tak, żeby było coś dla ciała i co nieco dla ducha. Wszak nie samym chlebem człowiek żyje.
Zwykle na siłownię jeździmy w soboty w południe i wówczas niedziela jest cała dla przyjemności. Tym razem trening przypadł na niedzielne przedpołudnie, ponieważ w piątkowy wieczór poimprezowaliśmy do wczesnych godzin porannych, tak że sobota była leniwa i spędziliśmy ją przed telewizorem i na innych przyjemnościach. Na dzisiejszy wieczór mąż kilka dni wcześniej spontanicznie zakupił bilety do tutejszej opery na spektakl operowy W. A. Mozarta: „Cosi fan tutte”, co w tłumaczeniu polskim brzmi: „Tak czynią wszystkie”
Bardzo się cieszę na to wyjście, już dawno nie byliśmy w operze, a w norymberskiej jeszcze nigdy. Nie jest ważne, jaką operę właściwie wystawiają; muzyka, śpiew, piękne stroje oraz specyficzna atmosfera tego miejsca przenoszą nas w inny świat, odrywają od codzienności i są w ogóle wspaniałym przeżyciem. Kocham teatr, operę. Mieszkając jeszcze we Wrocławiu bardzo często chodziłam do teatru i w innye miejsca, gdzie wystawiano sztuki teatralne, czy na koncerty.
Pamiętam, jak przed wielu laty – a był to listopad – ponieważ zbliżały się moje urodziny, bratowa zadzwoniła z propozycją wybrania się do Teatru Polskiego na weekendowy tryptyk Krystyny Jandy. Oczywiście, bardzo chciałam, ale nie miałam warunków, był to trudny czas, kiedy wszystko było na mojej głowie, dużo pracy w domu i niepowodzenia w działalności, także pod względem finansowym.
„Sztuki są grane wieczorem, a jeśli chodzi o sprawy finansowe, to potraktuj to jako prezent urodzinowy, zapłacisz najwyżej za jedną sztukę. Nie wiadomo, czy się powtórzy taka okazja, czyli gościnny występ Krystyny Jandy” argumentowała bratowa.
Przekonała mnie i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Pierwsza, piątkowa sztuka, monolog pani Krystyny w roli Shirley Valentine, była cudowna. Do teatru jechałam bardzo smutna, ze łzami w oczach, po kłótni z mężem, który nie był zadowolony z mojego wyjścia i do samego wyjścia robił mi na złość. Za to już po kilku minutach sztuki, płakałam ale ze śmiechu. Komedia tematycznie pasowała do mojej sytuacji, wręcz była na nią lekiem. Dawno już tak bardzo się nie śmiałam, aż mnie bolały policzki. Kiedy wróciłam do domu w cudownym nastroju, wszystkie moje problemy stały się mniejsze, byłam ponad tym.
W sobotę Pani Krystyna wystąpiła w roli Marleny Dietrich, była to również wspaniała kreacja. W niedzielę natomiast wcieliła się w postać Marii Callas. Nigdy nie zapomnę uczucia po przeżyciu teatralnym, jaki zgotowała nam ta wyśmienita aktorka. Byłam jakby lżejsza, spokojniejsza, bogatsza w przeżycia, nawet nie raniła mnie krytyka ani obwinianie mnie za wszystko przez bliską mi wówczas osobę…
Ale dość już wspomnień. Moja dusza już cieszy się na wyjście do opery, na oczekujące mnie przeżycia. Czas przygotować ciało…