Dzień za dniemPokochać siebieWyróżnione

Lustereczko, powiedz przecie…

Stanęła przed lustrem i z przerażeniem popatrzyła na odbicie swojej twarzy. Zamiast twarzy młodej, pięknej kobiety ujrzała szarą plamę bez wyrazu i bez życia.

– Przecież mam dopiero trzydzieści lat – pomyślała – gdzie się podziała ta krnąbrna, pełna życia i radości dziewczyna?

Jej żywe i zmysłowe dotąd oczy straciły swój blask, wyblakły i zieją smutkiem i strachem. Kąciki ust opadły i utrwaliły się w grymasie poczucia krzywdy i żalu.

– Nie chcę tak żyć, nie jestem typem ofiary, to, że jestem osobą bardzo wrażliwą nie znaczy, że jestem gorszą, wręcz przeciwnie, to może i powinien być mój atut. Może mi jest trudniej ale za nic nie zamieniłabym się na inną, Czasu też nie cofnę, każde przeżycie ma swój cel, trzeba się tylko nauczyć go dostrzegać i brać z tych przeżyć naukę, aby przy kolejnych wyborach życiowych być mądrzejszą. Znalazłam się na zakręcie życiowym i jestem z tym całkiem sama. Nierozumiana, każdego dnia toczę bój o normalne życie, ale mąż na każdym kroku podcina mi skrzydła i zniechęca do siebie, do życia. Najgorsze jest to, że na zewnątrz uchodzi za dobrego, miłego mężczyznę, ale to zwyczajny narcyz i socjopata.

Świadomość tego i bezsilność załamuje ją. Wczoraj właśnie wróciła z dwutygodniowego pobytu w klinice, powodem pobytu były omdlenia. Po ostatniej utracie przytomności nie mogła dojść do siebie, po przebudzeniu pokój wirował wokół niej, a w ciągu dnia też nękały ją niebezpieczne zawroty głowy. W szpitalu dostawała duże dawki aviomarinu, przeszła wiele badań, prześwietleń głowy i opuściła klinikę z diagnozą nerwicy wegetatywnej, z zaleceniem spokojnego trybu życia. W jej sytuacji to niemożliwe, nigdy nie mogła przewidzieć jak zachowa się jej mąż, czy wyzwie ją bez powodu od najgorszych, czy podniesie na nią rękę jak będzie się upierała przy swoim. Na mamę też nie mogła liczyć, nigdy nie stanęła w jej obronie.

Świadkiem jej przemiany było tylko łazienkowe lustro. Tylko w zamkniętej łazience miała chwilę spokoju na pozbieranie myśli. Zawsze musiała być do dyspozycji: jak nie dzieci, to wiecznie wkurzonego, obarczającego ją wszystkimi problemami męża. Przebywając w szpitalu miała dwa tygodnie spokoju i normalności, tęskniła tylko za dziećmi, martwiła się o nie. Teraz, stojąc przed lustrem, mogła spojrzeć na swoje życie z boku. Nie widziała nadziei na lepsze perspektywy swojego małżeństwa, a na rozwód i podział nie było szans, kiedyś powiedział, że nigdy jej nie da rozwodu, prędzej ją zabije, a nawet jakby udało jej się dowieść psychicznego i fizycznego znęcania się nad nią, to urządzi jej takie piekło, że będzie żałowała, że się urodziła.

Rozpatrywała dwa wyjścia: skończyć z tym nędznym życiem, w którym sobie nie radziła, w którym zżerały ją lęki i panika, te wykańczające objawy nerwicy, albo nauczyć się żyć dla siebie i dla dzieci, ignorując męża. Pierwsze wyjście musiało odpaść, dzieci kochała ponad życie i nie pozwoliłaby ich skrzywdzić, nikt tak jak ona nie umiałby ich kochać. Tylko ona dbała o nie, była zawsze dla nich i przy nich. Mąż widział tylko czubek własnego nosa, nigdy się nimi nie zajmował, uważał, że jak zarobi na ich utrzymanie, to wystarczy, a świat się kręcił wokół niego, wszyscy żyli dla niego i dzięki niemu.

Teraz musiała ćwiczyć uśmiech, jak wybrała życie, to na jej warunkach: nie chce starzeć się jak nieszczęśliwa, zgorzkniała, pełna jadu zołza. Chce być pogodna, szczęśliwa i wycisnąć coś z życia dla siebie. Chce, żeby dzieci widziały ją częściej pogodną. Chce być taka, jak czterdziestoparoletnia dyrektor administracyjna Akademii Medycznej, którą poznała w szpitalu: piękna, inteligentna, pełna życia, rozsiewająca wokół siebie radość. Mimo, że była po dwóch zawałach i kazali jej leżeć (groził jej trzeci zawał), to nic sobie z tego nie robiła, nie potrafiła bezczynnie leżeć i mąż przynosił jej materiały do tłumaczenia z angielskiego. Śmiała sie z ludzi, którzy przesadnie boją się o siebie, albo użalają się nad sobą. Tracą na to masę energii, którą mogliby spożytkować w dobrym celu zamiast siedzieć i „czekać” na zawał. To właśnie dzięki tej mądrej kobiecie, która stała się dla niej wzorem, uświadomiła sobie swoją wartość. Nie da sobie tego odebrać, nie będzie żyła na czyichś warunkach, postawiła swoje.

Nigdy więcej nie da po sobie poznać, ze sprawił jej ból. Z jego powodu już nigdy nie uroni nawet łezki. Przysięga małżeńska nie będzie jej dotyczyć, nie w stosunku do takiego chama i egoisty jak jej mąż. Nie ma żadnych zobowiązań w stosunku do męża, będzie odgrywała dobrą żonę ze względu na dzieci i własne bezpieczeństwo. Nigdy, przenigdy nie pokaże mu, że sie go boi, takie typy odważne są tylko jak karmią się strachem ofiary, a ona nie pozwoli zepchnąć się na pozycję ofiary. Udowodni mu swoją siłę i odwagę, niech tylko podniesie na nią rękę, będzie walczyła jak lwica i z miejsca wezwie policję. Będzie walczyć z wyrzutami sumienia, które ją prześladują całe życie.

Zrobiło jej się lżej na sercu, wracało jej prawdziwe oblicze, nareszcie miała plan, swój plan. Patrząc w swoje lustrzane odbicie próbowała się uśmiechać do siebie. Tym razem spojrzenie było bardziej przychylne dla niej. Palcami podniosła kąciki ust w górę. Postanowiła ćwiczyć, początki zawsze są trudne, ale choćby miała przylepiać sobie uśmiech plastrami, nie zrezygnuje. Zawalczy o swoje życie, będzie dla siebie lepsza, nauczy się kochać siebie i nie pozwoli już więcej obwiniać się za wszystko ani mamie, ani mężowi.

Przeglądając się w lustrze za każdym razem postrzegamy siebie w innym świetle. Nie mówię tylko o oświetleniu zewnętrznym, które zdecydowanie ma wielki wpływ na nasz wygląd, ale patrzymy na siebie przez pryzmat naszej duszy. Nasz wygląd zmienia się, zależy od stanu psychicznego, od nastroju i samopoczucia. Dlatego jednego dnia wyglądamy ładnie i świeżo, a już następnego dnia możemy wyglądać o kilka lat starzej.


W końcu uroda to pojęcie względne: co dla jednych jest piękne i zmysłowe, dla innych może być brzydkie i śmieszne (de gustibus non est disputandum), ale z uśmiechem jest zawsze i każdemu do twarzy. W dążeniu do szczęścia największą wartością jest bycie w zgodzie ze sobą, z własnymi zasadami – nie z cudzymi.